Po co ten SAS? – Wywiad z Łukaszem Kurlitem ze Skawińskiego Alarmu Smogowego

Zapraszamy na rozmowę z Łukaszem Kurlitem ze Skawińskiego Alarmu Smogowego (SAS), w której między innymi o tym, skąd się wziął i jak działa SAS, czy czerpie z tego jakiekolwiek korzyści; co zmienią protesty mieszkańców oraz dlaczego ci ostatni nie powinni się bać włączać w działania…

 

 

InfoSkawina: Podobno wielu urzędników nazywa SAS “bulterierem”. Skąd takie określenie?

Łukasz Kurlit: Nie mam pojęcia. Jeszcze nikogo nie zdarzyło się nam pogryźć, choć czasami ciężko było się oprzeć. (śmiech)

IS: Skąd wziął się SAS?

ŁK: Z powietrza. To chyba najpełniejsza odpowiedź. Z katastrofalnego powietrza, jakim oddychamy w gminie Skawina.

IS: Zaczęliście od walki z niską emisją, później doszły uciążliwe zakłady. Jaki macie w tym cel?

ŁK: Cel jest wciąż ten sam: bezpieczny oddech dla wszystkich mieszkańców naszej gminy, bez wyjątku.

IS: Co jest gorsze: niska emisja z domowych palenisk, czy toksyczne emisje przemysłowe?

ŁK: To tak jakby zapytać, czy lepiej upaść czy się przewrócić. Oba problemy są śmiertelnie poważne. Warto pamiętać, że w Skawinie wciąż mierzy się tylko pyły zawieszone w powietrzu. Pochodzą one głównie z niskiej emisji. W sezonie grzewczym wskazania są tak katastrofalne, że w 2016 roku Światowa Organizacja Zdrowia sklasyfikowała Skawinę na 12. miejscu wśród najbardziej zanieczyszczonych miast Unii Europejskiej. Zresztą, wystarczy się rozejrzeć, co się dzieje zimą.

IS: A przemysł?

ŁK: Przemysłowych emisji wciąż się u nas nie mierzy. Z samych dokumentów wiadomo jednak, że jest to około 1.5 mln ton zanieczyszczeń gazowych (nie pyłów!) rocznie, które wiatr pcha na Skawinę i południowy Kraków. Choć emisja pyłów też jest znaczna, to jednak zanieczyszczenia gazowe, które tak wyraźnie czujemy, docierają do nas przez cały rok, a w sezonie grzewczym tworzą z niską emisją prawdziwy toksyczny koktajl, którym oddychamy.

IS: To skąd wiadomo, że przemysł nam szkodzi?

ŁK: Nie chodzi nam o przemysł w ogóle, tylko o uciążliwe zakłady. W Skawinie mamy kilkadziesiąt trwale negatywnie oddziałujących na środowisko zakładów przemysłowych. Kilkadziesiąt! Część z nich jest bardzo uciążliwa dla mieszkańców, i to o nie nam chodzi. Co do samej szkodliwości, to są silne sygnały, żeby się bardzo niepokoić. Po pierwsze: chemiczny smród, któremu – dzięki naszym działaniom – już przynajmniej nikt nie zaprzecza. Kiedy fetor zwiewany jest w stronę pobliskich osiedli, ich mieszkańcy nie mogą otworzyć okien nawet w upalne dni, a czuć go na odległość kilku kilometrów. Znamy takich, których pchnęło to do wyprowadzki, ale nie wszyscy mogą uciec. Po drugie: wstępne badania powietrza, do których doprowadziliśmy zdecydowaną presją, wywieraną na instytucje odpowiedzialne za monitorowanie stanu środowiska, wykazały z wysokim prawdopodobieństwem (ponad 90%), że w cuchnącym powietrzu pobranym wokół niektórych zakładów, znajdują się rakotwórcze i niebezpieczne dla zdrowia substancje. Po trzecie: pochodzące od środowiska medycznego informacje o alarmującej liczbie nowotworów na osiedlach wokół części zakładów i w Skawinie w ogóle.

IS: Skoro jest źle i są badania, to dlaczego problem wciąż nie jest rozwiązany?

ŁK: Po alarmujących wynikach analiz składu powietrza wokół niektórych zakładów w 2018 roku, inspektorzy odmówili przeprowadzenia dalszych badań, badań które miałyby potwierdzić stężenia emitowanych substancji, oraz wskazać ich źródło. Dopóki nie ma stężeń, nie można mówić o przekroczeniach i kółko się zamyka. Dlatego tak mocno obnażamy nieudolność Inspekcji Ochrony Środowiska, która bazuje na dokumentach, a nie mierzy faktycznych emisji na emitorach, czyli na kominach. WIOŚ rozkłada od czasu do czasu jakiś czujnik wokół zakładów, ale wszyscy wiemy, że aby mieć 100% pewności, to i tak trzeba by na kominie zmierzyć, ale że się nie da, no to cóż, bardzo nam przykro. I tak to trwa, a my wciąż nie wiemy, czym oddychamy.

IS: A co wy z tego macie?

ŁK: Same kłopoty.

IS: Podobno czerpiecie z tego korzyści?

ŁK: Podobno to ja jestem brunetem (śmiech). To już taka nasza specyfika, że jak ktoś robi coś  społecznie w kraju nad Wisłą, to zakładamy, że na pewno coś z tego ma, no bo kto by tyrał taki szmat czasu na drugi etat za darmo? Nie chcę przez to powiedzieć, że nie ma takich organizacji, które działają pozornie czy politycznie, bo owszem, są. Nas to jednak obrzydza, dlatego przyjęliśmy formę spontanicznego ruchu społecznego, a nie organizacji. Nie startowaliśmy i nie będziemy startować w wyborach, a nawet ośmieszyliśmy tę licytację próżności, na zasadzie: “kto Ci więcej obieca za Twoje własne pieniądze”, naszą akcją z Kapitanem Skawiną. Nie korzystamy z żadnych grantów, czy zewnętrznych źródeł finansowania, a zgniłe kompromisy w typie “coś za coś” to nie z nami. Mamy na to, ujmując rzecz dyplomatycznie, “wywalone”, bo nie mieści nam się w głowie, że ludzkie zdrowie może być częścią “gry”. Niestety, przekonaliśmy się, że zbyt często – jest.

IS: Ciężko jest być liderem takiego ruchu?

ŁK: Nie wiem. U nas nie ma liderów, jest tylko podział ról. Mnie swego czasu przypadła komunikacja medialna.

IS: Dlaczego?

ŁK: Szukaliśmy najbrzydszego, tak, żeby sam widok ściskał za gardło. (śmiech)

IS: A poważnie?

ŁK: Poważnie to każdy w SAS odpowiada za coś i to się zmienia z tematu na temat, bo patologii środowiskowych narosło w naszym skawińskim krajobrazie tyle, że nie wiadomo, w co ręce włożyć. Skupiamy się na nich po kolei. SAS to świetny zespół, a taki zespół nie potrzebuje lidera.

IS: A mieszkańcy?

ŁK: Tu jest troszkę inaczej. Spoglądanie na kogoś, kto “załatwi sprawę”, mamy tak mocno zakorzenione, że aż ciężko uwierzyć. Na szczęście wiele osób już zrozumiało, że trzeba się włączyć, inaczej nikt tego za nas nie zrobi. Ci ludzie poznali smak pracy za darmo, gdzie hejt jest często jedyną nagrodą. Każdy, kto myśli, że to nic takiego, niech wyobrazi sobie, że dzisiaj będzie pisał pisma do drugiej w nocy, po 4 godzinach snu wstanie do pracy, po południu pójdzie na spotkanie w sprawie smogu lub smrodu, a za dwa dni trzeba będzie przygotować opracowanie, potem publikację, spotkać się z dziennikarzami, zrobić korekty tekstów, zmontować filmy, przepracować wszystkie publikacje i urzędowe pisma w sprawach bieżących, odpowiedzieć na komentarze i zgłoszenia i masę innych rzeczy. Od dwóch i pół roku żyjemy tak w zasadzie bez przerwy, 7 dni w tygodniu.

IS: A i tak wielu wciąż wskazuje na Was, jako tych którzy mają się tym zająć.

ŁK: Tak, to zdumiewające. Pojawiają się nawet pretensje, że nie tak powinno się to robić,  że w ogóle powinniśmy się zająć nie tym, a tamtym. Niektórzy pytają nas z wyrzutem, dlaczego powietrze wciąż śmierdzi i szkodzi. Zupełnie jakbyśmy byli instytucją odpowiedzialną za nadzór nad powietrzem i jego ochroną, a nie mieszkańcami, zwykłymi sąsiadami, którzy mówią głośne DOŚĆ! brakowi działań powołanych do tego instytucji. W takich sytuacjach zawsze powtarzamy: jeśli nasze działania uznajesz za niewystarczające, dołącz i zrób coś tak, jak uważasz, że trzeba! Każda para rąk i głowa na karku jest na wagę złota, a najłatwiej narzekać.

IS: Dołączają?

ŁK:  I tak, i nie. SAS rozrósł się bardzo, również o tych, którzy aktywnie, w miarę możliwości i czasu, włączają się w organizację nowych akcji. Cieszy nas bardzo zaangażowanie mieszkańców południowego Krakowa czy Wieliczki, którzy dobrze wiedzą, w którą stronę najczęściej wieje wiatr ze Skawiny. Biorąc jednak pod uwagę liczbę narzekających na uciążliwe zakłady i liczbę aktywnie działających, można odnieść wrażenie, że nie, że coś wciąż przeszkadza nam uwierzyć.

IS: Uwierzyć w co?

ŁK: Uwierzyć w to, że nie musi tak być, i że to my mieszkańcy, jesteśmy gospodarzami naszej gminy, że władza nie robi nam łaski, pracując za nasze pieniądze dla ochrony naszego zdrowia. Tak bardzo cenimy sobie niezależność, że łatwiej wierzymy w dietę cud z internetu, niż w to, że ktoś mówiąc “Hej, wszystko gotowe, tylko przyjdź i powiedz, że nie godzisz się na oddychanie toksyczną breją” ma szczere intencje.

IS: Może ludzie wciąż się boją działać?

ŁK: Przy obecnym stanie powietrza w Skawinie, powinniśmy raczej bać się NIE działać.

IS: Może nie wierzą, że to cokolwiek da.

ŁK: Tak, to znak naszych czasów. Uwierzyliśmy, że wszystko jest cacy i lśni, że to, co złe, było tylko kiedyś, np. “za komuny”, kiedy narzucona zagraniczna (sowiecka) technologia produkcji aluminium truła ludzi masowo w Skawinie i Krakowie. Teraz boimy się przyznać do tego, do czego, dzięki naszym działaniom, przyznali się decydenci: że nie wyciągnęliśmy lekcji ze skawińskiej tragicznej historii i wiele zakładów działa bez odpowiednich filtrów, że nie mamy pojęcia, co emitują, bo nikt tego efektywnie nie monitoruje na kominach zakładów, i nie chce monitorować.

IS: Czy protesty coś zmienią?

ŁK: Tylko presja społeczna może zmienić patologię, w której tkwimy. Jesteśmy na najlepszej drodze i już bardzo wiele się zmieniło, ale wciąż administracyjno-towarzyskie bariery blokują konkretne działania, przede wszystkim natychmiastową hermetyzację uciążliwych zakładów i niezbędne zmiany w systemie inspekcji ochrony środowiska, systemie wydawania pozwoleń na oddziaływanie na środowisko oraz w sposobie egzekucji prawa w oparciu o rzetelną kontrolę zakładów, a nie wyłącznie przeglądanie papierów.

IS: Jak zachęcić ludzi do działania?

ŁK: Zachęcić? To nie festyn z darmowym piwem. Każdy, kto mieszka w gminie Skawina i południowym Krakowie, ma wybór: albo staje w obronie zdrowia i życia swojego i swoich bliskich, albo siedzi cicho i truje się dalej. Możemy to zmienić jednak tylko razem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *